Przez lata byłem niezależnym, aktywnym zawodowo mężczyzną. Żona odeszła kilka lat temu, zostawiając mnie samego. Wiodłem spokojne życie i pomagałem innym, bo sam cieszyłem się dobrym stanem zdrowia. Wszystko odmieniło się w styczniu tego roku, gdy doznałem wypadku w trakcie wykonywania obowiązków w pracy.
Ten dzień nie zapowiadał dramatu, który na zawsze odmienił moje życie. Już miałem wychodzić do domu, gdy zdecydowałem się ostatni raz podejść do maszyny i wykonać jeden, niewinny ruch, który zakończył się trzytygodniowym pobytem w szpitalu i amputacją. Szok, krew, panika… Kto wie jak skończyłby się ten dramat gdyby nie szybka interwencja kolegów z pracy i błyskawiczny transport helikopterem do szpitala. Od dnia, w którym opuściłem szpital, opiekuje się mną siostra, u której mieszkam. Moje mieszkanie wymaga generalnego remontu i nie jest przygotowane na moją niepełnosprawność! Przez pandemię i zamknięcie szpitali, moja siostra musiała przejść przyspieszony kurs pielęgniarki. Zmiana opatrunków, podawanie leków i całodzienna opieka…
Przez niedopatrzenia i opieszałość urzędów przez ostatnie sześć miesięcy zostało mi wypłacone jedynie 1800 zł! Gdyby nie wsparcie rodziny, to nigdy nie przetrwałbym za 300 zł miesięcznie, bez prawej ręki, bez opcji na jakąkolwiek prace.
Chcę jak najszybciej odciążyć siostrę, wrócić do swojego mieszkania i uczyć się życia na nowo z protezą, której koszt jest kolosalny! Jestem szalenie wdzięczny siostrze za pomoc i troskę, ale muszę jak najszybciej zacząć żyć swoim życiem!
Powszechnie wiadomo, że najmocniej docenia się to, co się traci. Nigdy nie myślałem, że stracę tak ważną część ciała. Nie jestem w stanie opisać smutku i bezsilności, który pojawił się u mnie wraz z utratą kończyny. Nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał błagalnie zwracać się o pomoc do wszystkich, którzy mogą i chcą przyczynić się do poprawy standardu życia człowieka z prostym marzeniem – by kontynuować ciche życie w lubuskiej wsi, powrócić do częściowej sprawności i jak najszybciej wrócić do pracy.