Całe życie w ruchu, właściwie nigdy się nie zatrzymywał. Czasem żartowaliśmy, że nie sposób sprawić, by Jerzy stał w miejscu. A teraz patrzę na niego, jak leży, a wszelki ruch jest poza nim. Odbywa się wszędzie dookoła, ale nie tam, gdzie potrzeba najbardziej. Dla niego każdy samodzielny obrót jest niczym wspinaczka na najwyższy szczyt.
Kochał muzykę, pielęgnację roślin, a rodzinę zawsze stawiał na pierwszym miejscu. Lubił pomagać, zawsze był gotowy nieść wsparcie innym. Choć sam miał niewiele, wiedział doskonale jak ważne jest to, by otrzymanym dobrem dzielić się z innymi. Znali go właściwie wszyscy. A dla nas był opoką i niesamowitym wsparciem dla całej rodziny. Wciąż przeraża mnie to, że o moim mężu mówię w czasie przeszłym. Niestety, wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich tygodniach były dla nas bolesnym doświadczeniem. Na tyle bolesnym, że wciąż próbujemy wyjść z szoku, poukładać sobie rzeczywistość.
To przerażające. W jednej chwili stał i ze mną rozmawiał w ogrodzie, kilka minut później, jego serce się zatrzymało. Zawał. Dramatyczne poszukiwanie pomocy, wołanie o ratunek. Minuta, która zdaje się trwać całe godziny. Gonitwa myśli i jedna, najważniejsza “to nie czas, by umierać!”.
Pomoc nadeszła, ale skutki są opłakane. Jerzy od kilku tygodni jest w śpiączce. Czasem zdarza mu się reagować na mój głos, czasem widzę pojedyncze odruchy, ale lekarze są bardzo ostrożni w przewidywaniach. Mówią, że to jeszcze za wcześnie na prognozowanie przyszłości.
Jeśli teraz nie mamy szans na przyszłość, musimy skupić się na tu i teraz, a obecnie dla Jerzego jedynym ratunkiem jest intensywna rehabilitacja. Czekaliśmy na pierwszy sygnał i zgodę wydaną przez lekarzy – teraz mamy pewność, pierwsze zajęcia mogą się już odbywać. Im szybciej zaczniemy, tym większe szanse na to, że Jerzy za jakiś czas wróci do nas choć częściowo…
Przez pandemię ani ja, ani rodzina nie możemy widywać go tak często jakbyśmy chcieli. Zdaję sobie sprawę, że regularny kontakt z bliskimi ma ogromny wpływ na proces zdrowienia, ale na razie musimy zadowolić się zezwoleniami na krótkie wizyty i widzenia, podczas których nadrabiamy każdą minutę…
Na Jerzego czeka dom. Czekam ja i cała rodzina. Szczególnie wnuczek, który pytanie “kiedy wróci dziadziuś” zadaje niekiedy sto razy dziennie. W takich sytuacjach czasem odwracam wzrok, by nikt nie widział moich łez…
Musimy być dla niego silni, zapewnić wszystko, co niezbędne do powrotu, ale rehabilitacja na NFZ to za mało, by wykonać zdecydowane postępy. Musimy ją uzupełniać i dbać o regularny rozwój Jerzego na każdej płaszczyźnie. Niestety, uderzamy głową w mur, bo koszty rehabilitacji pod okiem specjalistów są ogromne. Sami nie damy rady! Proszę, pomóż mi obudzić Jerzego. On musi do nas wrócić!
Od kilku tygodni żyję w rozdarciu. Gdzieś obok mnie toczy się życie. Dla świata nic się nie zmieniło. A mój stanął w miejscu i rozbił się na małe kawałki. Wierzę, że to tylko chwilowe. Wierzę, że dobro, które Jerzy podarował światu wróci i da mu szansę na całkiem nowy początek.