Marcin był wesołym, wysportowanym, rozgadanym młodym mężczyzną. Zawsze miał dużo energii w sobie, którą zarażał innych. Spędzał dużo czasu, jeżdżąc rowerem. Lubił spontaniczne wycieczki, zwłaszcza w góry. Gdy była piękna pogoda i cała rodzina razem wpadał na pomysły, aby jechać nad jezioro. Miał dużo znajomych, niektóre przyjaźni trwały po kilkanaście lat, niektóre trwają do dziś. Nic dziwnego, Marcin każdemu pomagał bezinteresownie, nie potrafił przejść obojętnie wobec przyjaciela w potrzebie. Taki był gdy był sprawny. To się wydarzyło 5 Marca. Marcin zdążył do mnie jeszcze zadzwonić, że przyjdzie do mnie po pracy. Bardzo się ucieszyłam. Nie przeczuwałam niczego złego, ale gdy córka powiedziała mi, że ma złą wiadomość, ugięły się pode mną nogi. Okazał się, że Marcin miał wypadek w pracy — spadł z drabiny i zabrało go pogotowie. Nie ma takich słów, żeby opisać mój strach… Przez 10 dni Marcin przebywał w szpitalu w Puszczykowie. Po dwóch dniach od wypisania do domu zaczęło się z nim dziać coś niedobrego — omamy, halucynacje, znaczne pogorszenie samopoczucia. Lekarz twierdził, że to przez gorączkę, jednak po niedługim czasie objawy powtórzyły się. Ale tym razem do objawów dołączył jeszcze jeden – bardzo powiększony brzuch. To wtedy Marcin został zabrany karetką do szpitala w stanie krytycznym. Zaczęła się dramatyczna walka o życie mojego dziecka. Gdy w nocy z 29 na 30 marca dwa razy zatrzymało się u niego krążenie, moje serce również stanęło. Ze strachu i rozpaczy zemdlałam. Nie potrafiłam myśleć, w mojej głowie było tylko błaganie — nie zabierajcie mi go… Jestem wdzięczna lekarzom, że trafił właśnie na nich. Na świetnych specjalistów, którzy uratowali moje dziecko. Uratowali też mnie, bo nie wiem, co by ze mną było, gdyby, gdyby mój syn nie przerwał tego piekła. Dziś opiekuję się Marcinem, który ma szansę na samodzielne poruszanie się. Ale potrzebuje bardzo intensywnej rehabilitacji. Marzę, by był samodzielny, by mógł sam się umyć, ubrać… Marcin bardzo się wstydzi swojej niesamodzielności. Mimo że dużo żartuje, śmieje się, to widzę, że cierpi. Będę o niego dbała tak długo, jak będę na siłach, ale wiem, że ten chłopak musi wstać, bo ma szansę na samodzielne, szczęśliwe życie. Tylko bardzo proszę o pomoc, oby mógł z tej szansy skorzystać.
Marcin Nowak
Marcin był wesołym, wysportowanym, rozgadanym młodym mężczyzną. Zawsze miał dużo energii w sobie, którą zarażał innych. Spędzał dużo czasu, jeżdżąc rowerem. Lubił spontaniczne wycieczki, zwłaszcza w góry. Gdy była piękna pogoda i cała rodzina razem wpadał na pomysły, aby jechać nad jezioro. Miał dużo znajomych, niektóre przyjaźni trwały po kilkanaście lat, niektóre trwają do dziś. Nic dziwnego, Marcin każdemu pomagał bezinteresownie, nie potrafił przejść obojętnie wobec przyjaciela w potrzebie. Taki był gdy był sprawny. To się wydarzyło 5 Marca. Marcin zdążył do mnie jeszcze zadzwonić, że przyjdzie do mnie po pracy. Bardzo się ucieszyłam. Nie przeczuwałam niczego złego, ale gdy córka powiedziała mi, że ma złą wiadomość, ugięły się pode mną nogi. Okazał się, że Marcin miał wypadek w pracy — spadł z drabiny i zabrało go pogotowie. Nie ma takich słów, żeby opisać mój strach… Przez 10 dni Marcin przebywał w szpitalu w Puszczykowie. Po dwóch dniach od wypisania do domu zaczęło się z nim dziać coś niedobrego — omamy, halucynacje, znaczne pogorszenie samopoczucia. Lekarz twierdził, że to przez gorączkę, jednak po niedługim czasie objawy powtórzyły się. Ale tym razem do objawów dołączył jeszcze jeden – bardzo powiększony brzuch. To wtedy Marcin został zabrany karetką do szpitala w stanie krytycznym. Zaczęła się dramatyczna walka o życie mojego dziecka. Gdy w nocy z 29 na 30 marca dwa razy zatrzymało się u niego krążenie, moje serce również stanęło. Ze strachu i rozpaczy zemdlałam. Nie potrafiłam myśleć, w mojej głowie było tylko błaganie — nie zabierajcie mi go… Jestem wdzięczna lekarzom, że trafił właśnie na nich. Na świetnych specjalistów, którzy uratowali moje dziecko. Uratowali też mnie, bo nie wiem, co by ze mną było, gdyby, gdyby mój syn nie przerwał tego piekła. Dziś opiekuję się Marcinem, który ma szansę na samodzielne poruszanie się. Ale potrzebuje bardzo intensywnej rehabilitacji. Marzę, by był samodzielny, by mógł sam się umyć, ubrać… Marcin bardzo się wstydzi swojej niesamodzielności. Mimo że dużo żartuje, śmieje się, to widzę, że cierpi. Będę o niego dbała tak długo, jak będę na siłach, ale wiem, że ten chłopak musi wstać, bo ma szansę na samodzielne, szczęśliwe życie. Tylko bardzo proszę o pomoc, oby mógł z tej szansy skorzystać.