Gdy była malutka, lubiła bawić się moimi włosami. Czesała je, wymyślała dla mnie fryzury. Później czesała koleżanki, a wszystko, co stworzyła, było naprawdę piękne. Kochała to, widziałam, że sprawia jej to radość. Nie zdziwiłam się, gdy Martyna poszła do szkoły na uczyć się zawodu fryzjera. Widziała przed sobą przyszłość, planowała otworzyć swój własny salon, spotkała miłość. A potem wydarzył się ten wypadek.
Widziałam jak leży na ziemi i próbuje łapać oddech, to było najgorsze, co zobaczyłam w życiu, bo myślałam, że ją stracę. To był taki zwyczajny dzień, jak każdy inny, a ja się właśnie szykowałam do pracy. Wtedy przyszła wiadomość o wypadku, a ja tam po prostu pobiegłam.
Później była walka o oddech, o gest, o otwarcie oczu, o jedno słowo, uśmiech, zjedzony posiłek. Wszystko było walką, wojną ze śmiercią o Martynę. Przysięgłam sobie, że ja jej nie oddam. W domu czekał na nią 8-letni brat Ernest. Czekał i cięgle pytał o siostrę. Był z nią tak bardzo zżyty. Martyna uwielbiała się nim opiekować, spędzać z nim czas, bawić się razem, wygłupiać. Było widać, że łączy ich niezwykła rodzinna więź.
Wyszarpaliśmy Martynę z rąk śmierci i to jest najważniejsze. Jeśli mam odpowiedzieć jak chciałabym widzieć przyszłość Martyny, to chciałabym, żeby była kochana. Chciałabym widzieć ją szczęśliwą, szanowaną i spełniająca swoje marzenia. Wierzę, że to jest możliwe. Dziś pomagam jej we wszystkich czynnościach, w kąpieli, higienie, nawet troszkę w ćwiczeniach.
Chciałabym, żeby była szczęśliwa.